Maja Gadzińska – Esmeralda w Notre Dame de Paris, Katka Kudłatka w Avenue Q, Anioł w Chłopach. Kobieta o WIELKIM sercu i cudownym głosie i talencie aktorskim. Jeden z kilku kobiet -aniołów Teatru Muzycznego w Gdyni. Jeżeli jej jeszcze nie widzieliście, to naprawdę warto zainwestować w wycieczkę nad polskie morze, żeby m.in. ją zobaczyć.
1. Jak to się stało, że zostałaś aktorką? Była to kwestia przypadku czy raczej było, coś co Cię pociągnęło w tą stronę?
W moim życiu zawsze była obecna muzyka. Przez cały okres szkoły chodziłam na chór i szkolne kółka. Miałam nawet dwa nieudane podejścia do szkoły muzycznej. W pierwszej klasie liceum trafiłam na prywatne lekcje śpiewu do pani Marii Borowskiej-Gasik, która była także nauczycielką w Studium Wokalno-Aktorskim im. Danuty Baduszkowej. I jakoś tak się stało, że powiedziała mi o tej szkole i zachęciła mnie do przystąpienia do egzaminu wstępnego. Egzamin zdałam z dużą dozą szczęścia już za pierwszym razem i od tego momentu aktorstwo i śpiew stały się już nieodłączną częścią mojego życia. Tak czy inaczej, zawsze gdzieś mnie ciągnęło w kierunku sztuki, bo zawsze kochałam śpiewać, kochałam występować, więc wszystko to było dla mnie dość naturalnym procesem.
2. Jak na to zareagowali Twoi rodzice, rodzina?
Odpowiedź na to pytanie może być dość śmieszna, bo przez pierwsze miesiące mojej nauki w studium poświęcałam temu tyle czasu i energii, że rodzice myśleli, że jestem w jakiejś sekcie. Jest tak, że zawsze pierwszy rocznik przechodzi w szkole przez coś na kształt wojskowej fali. Uczniowie starszych lat wdrażają pierwszoroczniaków w życie teatralne i jego zasady. Uczą ich jak improwizować, jak być zawsze gotowym na niespodzianki, które niesie ze sobą szkoła i scena, uczą jak radzić sobie ze stresem, jak współpracować ze sobą. Spędzało się wtedy po kilkanaście godzin dziennie w teatrze. Praktycznie nie wracałam do domu i musiałam robić jakieś różne, dziwne i niezrozumiałe dla mojej rodziny rzeczy. Szybko jednak rodzice przyzwyczaili się do tego, bo widzieli, że sprawia mi to ogromną frajdę i że kocham to, co robię i czego się uczę. Przez jakiś czas jeszcze mój tata pytał mnie, czy myślę dodatkowo o jakichś innych studiach, czy jestem w stanie podjąć się jakichś innych zajęć. Jednak nie było na to czasu. Teatr to bardzo zazdrosna sztuka, która pochłania po drodze wszystko-czas, energię i przede wszystkim serce. Rozumiem, że na początku mojej rodzinie niełatwo było to zrozumieć, bo jestem jedyną osobą wśród moich najbliższych, która zawodowo zajmuje się teatrem. To było to dla nich zupełnie coś nowego, ale wspierali mnie w tym. I szybko przekonali się, że jestem temu oddana w 100%. Myślę, że dziś są ze mnie bardzo dumni.
3. Czemu tak właściwie Studium „Baduszkowej”, a nie jakaś inna szkoła aktorska?
To się zadziało jakoś naturalnie. Przede wszystkim to na tamten czas była najważniejsza i najlepsza szkoła musicalowa w Polsce, a ja wiedziałam, że chcę swoje życie związać z muzyką. Ale myślę też, że ten wybór padł dlatego, że całe życie mieszkam w Gdyni, mam tu swoją rodzinę, swoich przyjaciół. Dzięki temu nie miałam takiego brutalnego odcięcia, które wiąże się z wyjazdem do innego miasta. No i też stosunkowo późno zdecydowałam się w ogóle, żeby zdawać do szkoły aktorskiej, więc nie byłam mentalnie i fizycznie przygotowana na te wszystkie egzaminy. Ale cieszę się, że tak wyszło, bo Gdynia to moje miasto, więc po części tu chciałam zostać, moje plany się ułożyły, a marzenia spełniły
4. Miałaś kiedyś przed studium jakąkolwiek styczność z aktorstwem?
Jedyną styczność z aktorstwem, jak już wspominałam były zajęcia w szkole, na kółkach teatralnych. Natomiast od najmłodszych lat bywałam widzem Teatru Muzycznego. Przełomowym momentem było dla mnie obejrzenie musicalu „Francesco”, który mnie absolutnie zauroczył, pochłonął. Pomyślałam wtedy „wow, ja też tak chcę!”. I to był główny impuls, żeby się rozwijać, śpiewać, iść w stronę teatru.
5. Największa wtopa na scenie, której przeciętny widz mógł nie zauważyć?
Póki, co chyba nie zaliczyłam na scenie jakiejś ogromnej wtopy. Natomiast zdarzały się te takie drobne wpadki, głównie pomyłki tekstowe, jak jakiś zapomniany wers, pomylenie słów, zamienienie ich kolejnością itp. Mam nadzieję, że do tej pory udało mi się z nich wybrnąć z twarzą (śmiech).
6. Wymarzona rola, którą chciałabyś zagrać?
Zawsze mam problem z tym pytaniem, bo chyba nie umiałabym wskazać jakiejś konkretnej roli. Kiedyś pewnie powiedziałabym, że Christine w „Upiorze w Operze”. Natomiast zdaję sobie sprawę, że z biegiem lat, moje szanse na zagranie tej roli maleją dlatego, że Christine była bardzo młodziutka. Mam świadomość, że moje warunki fizyczne i głosowe wciąż się zmieniają i trzeba się do tego dostosować. Więc w zasadzie można powiedzieć, że wymarzoną rolą jest każda kolejna, która mnie w jakiś sposób mnie rozwinie, która będzie stawiała przede mną wyzwania. Jestem otwarta absolutnie na wszystko, co się w życiu dzieje, na każde wyzwanie, które życie przede mną stawia. Tą wymarzoną rolą byłaby po prostu każda kolejna, która przyniesie mi spełnienie.
7. A rola, której nigdy byś się nie podjęła?
Wydaje mi się, że nie ma takiej roli, której bym się nie podjęła, oczywiście zakładając, że ktoś już by mnie w danej roli obsadził. Wszystko to tak naprawdę zależy od wielu czynników. Jedna rola może być fantastyczna, ale rodzaj i atmosfera pracy mogą być zupełnie nie do przyjęcia. Coś takiego bardzo blokuje. Wierzę też, że nawet jeśli jakaś rola niosłaby ze sobą rzeczy, które wydają się z wielu względów niewykonalne, to wszystko zależy od reżysera, od tego jaki on widzi cel w robieniu i ukazywaniu pewnych rzeczy, od danego środka wyrazu. Podejrzewam, że na tę chwilę ciężko byłoby mi się rozebrać na scenie do naga.
8. Jak sobie radzisz ze stresem przed wejściem na scenie?
Można powiedzieć, że mam coś w rodzaju nerwicy natręctw. Polega to na tym, że przed danym spektaklem muszę wykonać w określone czynności, najlepiej w określonej kolejności i w określonym czasie. Jest to, powiedzmy, coś w rodzaju rytuału, który pozwala mi się wdrożyć i stopniowo wchodzić w postać. Jeśli gdzieś, coś mi się z tego planu wybija i nie udaje mi się czegoś po drodze zrobić, to później bardzo się denerwuję. Natomiast już przed samym wejściem na scenę stres to zaledwie sekundowe ukłucie, które znika automatycznie po przekroczeniu kulis. Po wejściu na scenę skupiam się już tylko i wyłącznie na postaci, na jej emocjach, na zadaniach do wykonania, na tym, żeby jak najwierniej oddać jej stan i myśli.
9. Największe wyzwanie aktorskie, jakie miałaś dotychczas?
Ciężko jest odpowiedzieć na to pytanie, bo każda rola niesie ze sobą inne wyzwania i często trzeba opanować inne umiejętności. Każda nowa rola to tworzenie postaci, jej emocji i cech charakterystycznych zupełnie od zera. Dużym wyzwaniem dla mnie i zupełnie nowym doświadczeniem było, chociażby nauczenie się animacji pyskówki, czyli lalki-muppeta w „Avenue Q”. Dużym zadaniem było stworzenie roli Anioła w „Chłopach”, postaci, która przez cały spektakl nie mówi ani słowa, a praktycznie cały czas jest obecna na scenie. Wtedy najbardziej trzeba skupić się na graniu sobą- mimiką, twarzą, ciałem. Przykładów można by tak naprawdę mnożyć. Natomiast mam nadzieję, że to największe wyzwanie jest jeszcze wciąż przede mną i z każdym kolejnym spektaklem będą pojawiać się kolejne.
10. Czy nie odczuwasz czasami znudzenia monotonnym odgrywaniem tych samych kwestii, piosenek? I czy to nie zabija magii teatru?
Generalnie nie odczuwam znużenia dlatego, że teatr, w którym gram jest takim teatrem, który co dwa lub trzy tygodnie zmienia swój repertuar. Dzięki temu z każdym kolejnym tygodniem mogę wcielać się w inną postać. Uważam, że jest to bardzo fajne, rozwijające. Tak naprawdę jedna rola może zainspirować i przenieść coś-pewne zachowania, środki na inne postacie. To jest pewien rodzaj doświadczenia, które gdzieś tam nam podpowiada jak dany temat ugryźć i jak zagrać go inaczej przy kolejnej sposobności. Poza tym kiedyś usłyszałam zdanie, że zawsze najlepsza próba powinna być jeszcze przed aktorem. Każdy spektakl jest kolejną próbą, która uczy i rozwija. Nie ma dwóch takich samych spektakli.
11. Gdyby nie aktorstwo, to co innego?
Cóż, chodziłam do klasy matematyczno-geograficznej w liceum i zdawałam z tych dwóch przedmiotów maturę rozszerzoną. No i podejrzewam, że gdyby nie aktorstwo, to może byłaby to geodezja albo geologia, a przynajmniej taki był plan (śmiech). Ale cieszę się, że wyszło, jak wyszło, bo chyba nie wyobrażam siebie w innym miejscu, niż jestem teraz.
12. Miałaś kiedyś tak, że chciałaś zrezygnować z aktorstwa np. na rzecz pracy w korporacji?
Za nic nie usiedziałabym za biurkiem! Nigdy mi się nawet nie zdarzyło, żeby o tym pomyśleć. Mam mnóstwo energii i muszę gdzieś ją rozładować. Moja praca daje mi dużo satysfakcji, radości. Cieszę się, że mogę się spotykać z ludźmi, przeżywać i dzielić z nimi emocje, to jest absolutnie wyjątkowe. Tego nie ma żaden inny zawód i to jest fantastyczne.
13. Ulubiony musical, w którym grasz lub grałaś?
Chyba na tę chwilę powiedziałabym, że jest to „Notre Dame de Paris”, ale może jest tak bo całkiem niedawno go żegnaliśmy i po prostu bardzo za nim tęsknię. Nigdy nie spotkało mnie tak wiele pięknych chwil i zdarzeń, jak podczas tych trzech lat wspólnego grania. Ale tęsknię też za „Grease”, który zszedł z afisza dwa lata temu. Poza tym uwielbiam grać wszystkie te spektakle, które mamy w repertuarze, każdy to inne emocje, inne wspomnienia. Można więc powiedzieć, że każdy z nich jest tak naprawdę moim ulubionym, bo każdy jest wyjątkowy.
14. Ulubiony film muzyczny?
I tu jest problem, bo przyznam się szczerze, że nie za bardzo takie filmy lubię. Są takie klasyki, do których chętnie wracam, jak „Moulin Rouge”, czy „Upiór w operze”. Ale są to głównie inscenizacje musicali, a jeśli mam wybrać pomiędzy filmem, a teatrem-wybiorę teatr.
15. Gdybyś miała zagrać jakąś rolę męską, jaka by to była?
Jest mi ciężko odpowiedzieć na to pytanie i chyba nic mądrego nie wymyślę. Ponieważ natychmiast zadaję sobie pytanie, jak bym wyglądała, jakie miałabym warunki fizyczne i głosowe i co w ogóle bym była w stanie zagrać (śmiech). Natomiast jedną z moich ulubionych męskich ról jest rola Jeaverta w „Les Miserables”.
Brak komentarzy: