-->

„Dzień dobry Baltimore” prześladuje mnie od piątkowego wieczoru i chyba nic na to nie poradzę, że niektóre piosenki od pierwszego usłyszenia wbijają się  we mnie i nie chcą się odczepić. No cóż, chyba taki urok musicali, że wchodzą szybciej do głowy niż szkolna wiedza. Wracając do Hairspraya, to przeczytałam, o czym jest i teoretycznie wiedziałam, o czym jest. Dlaczego tylko teoretycznie? Ponieważ znając  Bernarda Szyca, którego wraz z panem Zbyszkiem Sikorą widziałam na widowni, można było spodziewać się wszystkiego. Czy się zawiodłam na tym?


Bo mamy lata 60....,


czyli kolorowa i wystrzałowa reżyseria Bernarda Szyca, boska choreografia Michała Cyrana i Joanny Semeńczuk oraz (jak zawsze) cudowna obsada, która w bombowy sposób przedstawiła historię puszystej Tracy, która marzy o wystąpieniu w Corny Collins show.


Tracy...,

w którą wcieliła się Basia Tarczewska, przerosła moje najśmielsze oczekiwania. Ta dziewczyna ma taki talent, że przez cały spektakl byłam wgnieciona w fotel. Pierwotnie liczyłam na Amal  i byłam dość sceptyczna do innych dziewczyn w tej roli, lecz po obejrzeniu Basi to się całkowicie zmieniło. 

Link...,

czyli Maciek Podgórzak. Jak zwykle nie zawiódł moich oczekiwań. Zawsze pełen profesjonalizm w roli. No cóż, tu można więcej dodać.

Corny Collins...,

i niezawodny Kuba Brucheiser. Już po koncercie sylwestrowym wiedziałam, że jest świetny w prowadzeniu jakichkolwiek show. Tym razem, być może dlatego, że to była rola wyuczona, był jeszcze lepszy. 

Edna...,

w którą wcielił się Rafał Ostrowski, był(a) świetny(a). Zazdroszczę umiejętności chodzenia w obcasach i w ogóle w kobiecych ubraniach Rafałowi, bo ja niestety w obcasach za bardzo chodzić nie umiem, a on radzi sobie w tym genialnie.

Pan Pinky...,

czyli Sasza Reznikow. Z całym szacunkiem, ale głos Saszy totalnie nie pasował mi do tej roli. Natomiast aktorsko wybronił się znakomicie. Niemniej jednak bardziej widzę w tej roli Tomka Więcka.

Rakiety...

Kasia Kurdej, Kasia Wojasińska i Karola Merda wymiatały na scenie, jedno z najlepszych trio, jakie mogłam sobie wyobrazić. One we trzy są totalnym wulkanem energii, którą czuć na widowni.




Podsumowując.....,

w ogóle się nie zawiodłam, wręcz wyszłam cała uszczęśliwiona (jak chyba po każdym spektaklu). Spektakl świetny. Mogę powiedzieć, że utożsamiam się z główną bohaterką (choć jest parę wyjątków). Nie było przerostu formy (scenografii) nad treścią spektaklu, ze względu na małą scenografię. Kto już był? Jak wasze wrażenia? Dajcie znać w komentarzach.




Brak komentarzy:

-->